sobota, 11 maja 2019

0

Hej, cześć!
I przyszedł ten moment, kiedy zdecydowałam się opublikować swoje opowiadanie... W sumie to nie wiem, co mnie to tego podkusiło. Pisałam ostatni raz ponad rok temu i wyszłam trochę z wprawy, ale dlaczego by do tego nie wrócić. Tymczasem zostawiam was z rozdziałem 0 (nie prolog, nie lubię prologów ;p). Jeszcze wspomnę, że rozdziały nie będę publikować regularnie. Jak napiszę, to będzie. Chcę jeszcze wspomnieć, że opowiadanie piszę głównie dla siebie, a wstawiam je, bo może akurat kogoś zainteresuje. Dlatego proszę nie linczować za brak logiki. 
Blog nie posiada bety. Jeśli jest jakaś osóbka, która chciałaby się zając betowaniem to proszę o kontakt. 
To wsio ode mnie. Zapraszam do lektury.


     Pochmurna pogoda sprawiała, że i tak ponury dzień, posmutniał jeszcze bardziej. W Nowym Jorku światła samochodów oraz bilbordów odbijały się od tafli kałuż. Padał deszcz, zaś po chodnikach chodzili ludzie — jedni z parasolami w ręku, a ci, którzy nie przewidzieli ulewy, byli przemoknięci. Rachel szła właśnie do swojej ulubionej kawiarni, kilka minut temu umówiła się ze swoją koleżanką z pracy. Pomimo, że znały się krótko, polubiła ją i poczuła, iż może jej się zwierzyć. Tamtego wieczora potrzebowała tego.
     Nie przejmowała się tym, że idąc do miejsca spotkania, wdepnęła w kałużę. Ba, miała w poważaniu nawet brak parasola i kaptura mimo deszczu. Szła rozglądając się uważnie po wielkich neonowych reklamach. Uśmiechnęła się pod nosem, to one sprawiały, że Times Square tworzyło cudowną, magiczną atmosferę. Rachel od zawsze chciała mieszkać w wielkim mieście i gdy nadarzyła się okazja, przeprowadziła się do metropolii. Kawiarnia, do której zmierzała, znajdowała się kilka ulic dalej, lecz nie chciała zatrzymywać żółtej taksówki. Doszła tam na piechotę w kilkanaście minut.
     Otworzywszy drzwi, poczuła jej ulubiony zapach lukru i kawy. O dziwo nie zastała dużo ludzi. Na spokojnie znalazłoby się kilka wolnych stolików. Mimo niewielkiej popularności kafejki, Rachel ją uwielbiała. Było to niewielkie pomieszczenie, a pierwsze co rzucało się w oczy, to rustykalny styl — białe drewno i surowa cegła sprawiały wrażenie przytulności w kawiarni. Kobieta zauważyła, że jej przyjaciółki jeszcze nie było, a jedna starsza pani spojrzała się na nią krzywo, następnie powróciła do przeglądania gazety. Rachel zdawała sobie sprawę, że nie wyglądała wyjściowo — skórzana kurtka, pod spodem zielona bluza oraz wszystkiego dopełniały szare dresowe spodnie oraz mokre, brudne trampki. Zignorowała dziwne spojrzenia i usiadła przy stoliku w kącie. Wyciągnęła telefon i zaczęła przeglądać Instagrama. 
     Uśmiechnęła się ironicznie, gdy zobaczyła zdjęcie jakichś zakochanych celebrytów. Z trzaskiem odłożyła telefon i przetarła twarz dłońmi. Do stolika podszedł kelner, a Rachel zamówiła latte macihiato. Oparła się wygodnie na fotelu, czekając na przyjście Emmy. Zastanawiała się, czy życie sławnych osób rzeczywiście jest takie perfekcyjne. Nie chciało jej się wierzyć, że mają się jak w idealnej bajce. Ludzie kreują siebie na takich, jakich chcą, żeby ich postrzegano. Sama dodawała na facebooke’a zdjęcie z dziećmi oraz kochającym mężem… Teraz, gdy pomyślała o tym — takie nierealne.

   
***

     Siedziała właśnie ze swoją córką. Czytała jej ulubioną bajkę na dobranoc, by ułożyć ją do snu. Kończyła właśnie ostatnie wersy „Królewny Śnieżki”. Mała Sarah kochała tą bajkę, a mama czytała jej ją każdego wieczora. Normalnie była zawsze zapracowana. Rachel zaczęła prowadzić własną firmę kosmetyczną, od zawsze interesowała się makijażem. Dlatego też otworzyła ten interes. Pamiętała, jak jej córka podczas rozpakowywania pierwszych paczek wymalowała usta szminką. Stąd też dostała od brata ksywkę „Joker” — rzeczywiście wyglądała zabawnie, gdy nieudolnie wysmarowała się nią po twarzy.
    Niespodziewanie ktoś zadzwonił do drzwi. Myślała, że to Daniel zapomniał kluczy do domu, dlatego ucałowała córkę do snu i zbiegła szybko na dół. Tymczasem czekało na nią dwoje policjantów, Rachel zdziwił ich widok. Pomyślała, że pewnie to jakaś pomyłka.

     — Dzień dobry, komendant Adam Barnes — przedstawił się pewnym głosem wysoki, dobrze zbudowany policjant.
     — Dzień dobry — odpowiedziała niepewnie Rachel. Coraz bardziej uświadamiała sobie, że to chyba jednak nie pomyłka. — Proszę, wejdźcie.

      — Czy zastaliśmy Daniela Brooksa? — zadał pytanie komendant.
      — Mąż zaraz wróci z pracy. Mogę wiedzieć, o co chodzi?

      — Pozwoli pani, że poczekamy na pani męża.
      Rachel była zdezorientowana. Nie dość, że wieczorem do jej mieszkania przychodzi policja, pyta o jej męża, to teraz nie chcą jej powiedzieć, co się stało. Bo przecież Daniel chyba nic nie zrobił… Przed oczami miała już czarne scenariusze, jednak była pewna niewinności swojego męża. Poszła zrobić sobie herbatę do kuchni, nie zamierzała ugościć policjantów. Była zła, że nie chcieli jej powiedzieć, w jakiej sprawie zjawili się w jej mieszkaniu.

      — Mamo, nie mogę spać. — Do kuchni przyszedł jej sześcioletni syn. — Gdzie jest tata?
     — Tata zaraz wróci z pracy. Chodź, kochanie, napijesz się wody i pójdziemy spać. — Przykucnęła przy Nicku i uśmiechnęła się do niego szeroko.

     Wiedziała, że póki jej mąż nie wróci, Nick nie pójdzie spać. Daniel był wzorem dla ich syna, chłopiec powtarzał, że w przyszłości będzie lekarzem — jak jego tata. Nalewała synowi wody, gdy usłyszała trzask drzwi. Nick pobiegł do przedpokoju, by uściskać tatę, a Rachel zaraz za nim. Zapomniała nawet odstawić szklankę, tylko trzymała ją w dłoni.
      — Tata! — Blondynek zawołał radośnie i przytulił się do ojca.

    Rachel wzięła Nicka na ręce i zaprowadziła do pokoju. Chłopczyk zainteresował się jego ulubionym zabawkowym Audi i już nie słuchał mamy. Rachel wróciła do męża i policjantów. Weszła akurat w momencie zakuwania w kajdanki Daniela. Stanęła i tępo patrzyła się na całą sytuację. Nie wiedziała, co się działo. W głowie kłębiło jej się od myśli, nie umiała zrozumieć sytuacji. Nie wierzyła, że jej mąż mógł popełnić jakieś przestępstwo. Otrząsnęła się i podbiegła do wyprowadzających Daniela policjantów.
     — Ale o co…? Dlaczego aresztujecie mojego męża?!

     — Pani mąż jest aresztowany pod zarzutem morderstwa — odpowiedział surowym tonem policjant.
     Rachel stanęła. Poczuła się, jakby dostała właśnie mocny strzał w policzek. Z oczu leciały jej łzy. Światło latarni odbijało się od jej mokrych policzków, a czarne włosy Rachel rozwiewał wiatr. Stała tak, patrząc się na policjantów i męża, którzy wsiedli do samochodu. Otępiała szła do domu.

     W głowie Rachel rozbrzmiewały cały czas chłodny głos policjanta, który aresztował jej męża.
     — Cześć, kochana. — Rachel usłyszała głos Emmy. Usiadła naprzeciwko przyjaciółki i złapała ją za dłonie delikatnie. — Tak mi przykro… 
    Rachel nic nie odpowiedziała, po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Dalej była pod wrażeniem wydarzeń poprzedniego wieczora. Nie pojechała na komisariat, nie pojechała za mężem. Chciała wierzyć, że Daniel jest niewinny. Trzymała się kurczowo tej myśli. Ona ją uspokajała. Tylko dlatego zasnęła poprzedniej nocy.